• „PRAT”  JACEK DRĄŻKIEWICZ,
  • ul. Ogrodowa 1;  96-325 Radziejowice;   NIP: 838-164-28-79
  • Szybki kontakt: (22) 408 04 43;  48.733 70 50 70

Jest z nami przewodnik?

Przewodnicy lokalni, czyli gajdy, są bardziej lub mniej oddani grupie, lepiej lub gorzej wykształceni, potrafią wciągnąć w swą opowieść lub szczegółami zanudzić na śmierć.
Pamiętam jak dziś przewodniczkę w Pałacu Książęcym w Monako, która zatrzymywała się przed każdym portretem i opowiadała historię życia od kołyski po śmierć kolejnego członka rodziny książęcej – i choć uwielbiam sagi rodzinne, to znudzenie ogarnęło mnie po paru minutach.

W Indiach północnych, zwiedzając cesarskie pałace, meczety i grobowce wszyscy przewodnicy zaczynają jednako: "Było sześciu Wielkich Mogołów. Pierwszy miał na imię...”. Wówczas macham rękami, robię znaczące miny, błagam wzrokiem, by przeszli do konkretu, gdyż moi turyści już od Delhi recytują tę wyliczankę. Ale nic z tego: w Agrze: "Było sześciu Wielkich... Pierwszy...". I w Orczii, i w Kadżuraho, i w Waranasi: "Było sześciu cesarzy".
W Indiach uważam się za przewodnika.
Wiem jakie wiadomości przekazuję, kiedy i dlaczego. Turyści siedzą w autobusie jak studenci w ławkach na uczelni i łakną objaśnień, wiedzy, komentarzy. Dzień po dniu, powolutku, maluję słowami obraz dawnej epoki, dorzucam barw i cieni, wymazuję kolory jaskrawe. Wiem, co już powiedziałam, a co dorzucę za chwilę, jutro, za parę dni. Fiszki w głowie otwierają się same –  zgodność czasu, miejsca i akcji. Dawkuję informacje, opowiadam anegdoty i zdarzenia dnia codziennego, to co przeżyłam sama i to co wyjasniono mi już dawno temu. Nieustannie i wciąż odpowiadam turystom na ich pytania: pierwsze pojawia się rano, kiedy tylko otwieram oczy: „Czy Kriszna jest siódmym czy ósmym awatarem Wisznu?” pyta osóbka, z którą mieszkam. A kiedy siadam do śniadania – już parę osób decyduje się spożyć je wraz ze mną: „Czy można dotykać niedotykalnych?”. Ostatnie pytania padają przy kolacji, gdy wszyscy ledwo patrzą na oczy i chwieją się ze zmęczenia: „No to jak to jest? Ilu jest w końcu tych hinduskich bogów?” No, nie tak wielu, ale każdy z nich ma swoją partnerkę, Wisznu ma boginię Lakszmi...” Dość, już dość na dziś.

Nie tyle znam potrzeby przeciętnego polskiego turysty, ile orientuję się w poziomie jego wiedzy, gdyż oglądam w końcu polską telewizję i czytam polską prasę. A tam wciąż na temat Indii odsmaża się stare, dziewiętnastowieczne stereotypy, zamiast spróbować rzeczowo i fachowo Indie na nowo rozumieć. A im więcej posiadamy informacji o danym kraju, tym bardziej jest on dla nas otwarty, przyjazny, swojski i tym mniej odczuwamy strachu na jego ulicach. Wtedy spokojnie możemy wyjść z hotelu, pogadać ze sklepikarzem, sprowadzić na migi rikszę, poprosić o pakorę czy lassi.
Kuchnia, polityka, święta religijne i rodzinne, rola kobiety, dziecka czy pariasa, lecznictwo-szkolnictwo, skąd się biorą monsuny i czy sari jest wygodne...  tego wszystkiego nie opowie lokalny gajd, gdyż nie ma na to czasu. Powtórzy to, co dawno już zapisano w przewodnikach. Nie opowie o tym, co najciekawsze – o życiu codziennym. Często unika prawdy, gdyż z niewiadomych powodów wstydzi się jej.
Gajd lokalny nie ma pojęcia jakie związki łączą jego kraj z naszym, nie zgadnie, co polski turysta wie, a czego nie wie o świecie (zdziwiłby się, że wie tak mało). Nie zna poloników. Nie rozumie dlaczego polski turysta doskonale zna Indirę Gandhi, ale ignoruje Ramakrisznę. Nie pojmie, dlaczego uważa on system warn za głęboko niesprawiedliwy, a demokrację za wspaniałą.
W Indiach jestem więcej niż przewodnikiem – jestem także tłumaczem, interpretatorem i komentatorem indyjskich zjawisk (na tyle, na ile potrafię rozeznać rzeczywistość, oczywiście).
Czy leci z nami pilot? Czy tour leader zabral ze sobą wszystkie papiery, a przewodnik całą wiedzę? Czy w Benares czeka na nas ulubiony gajd? No to lecimy...

Autor: Danuta Orlewicz